Rozmowa z Waldemarem Rekściem

NASZ DZIENNIK

Sobota-Niedziela, 4-5 sierpnia 2007, Nr 181 (2894)

Dział: Kultura

Problemy z prezentacją historii Pomorza

Z Waldemarem Rekściem z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Gdańsku rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Ostatnio w „Naszym Dzienniku” opublikowaliśmy wywiad z pełnomocnikiem wojewody pomorskiego ds. rewitalizacji Westerplatte, panem Mariuszem Wójtowiczem-Podhorskim, który ukazał zdumiewającą postawę władz miasta Gdańska wobec miejsca wyjątkowego bohaterstwa polskiego żołnierza. Dlaczego na Pomorzu nie dba się o polskie zabytki?
– Może nie tyle nie dba o polskie zabytki, ile jakby zapomina o polskich kartach historii Pomorza, także tych najnowszych, a nawet wręcz się je zaciera. Przeżyłem szok, gdy przeczytałem referat wygłoszony na zamku w Krokowej bodaj w roku 2002 przez pana Artura Jabłońskiego, historyka (!!!) z wykształcenia i obecnego prezesa Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego (ZKP), który m.in. oświadczył, że Polacy jakoby zjawili się na Pomorzu dopiero po II pokoju toruńskim, a więc po roku 1466. Widać port i gród gdański zbudowali w X wieku… Marsjanie. Ale trudno się dziwić różnym podobnym rzeczom, skoro dla części liderów rządzącej Pomorzem Gdańskim demoliberalnej opcji politycznej w wydanej w latach 80. pracy „naukowej” walczące po wojnie rozpaczliwie z UB i NKWD resztki „Gryfa Pomorskiego” i niedobitki wileńskiej AK to byli „bandyci w polskich mundurach”.
Dzięki wyjątkowej wprost determinacji księdza infułata Stanisława Bogdanowicza, dyrektora i generalnego konserwatora zbiorów bazyliki Mariackiej mgr. Tomasza Korzeniowskiego oraz garstki ofiarnych wolontariuszy podjęto akcję poszukiwania grobu „polskiego Nelsona”, czyli królewskiego admirała Arendta Dickmanna, zwycięscy bitwy pod Oliwą. Gdy zabrakło funduszy na kontynuowanie tych prac, mimo oficjalnych próśb władze miasta Gdańska początkowo odmówiły jakiejkolwiek pomocy finansowej. Dopiero gdy sprawą bardzo energicznie i skutecznie zajął się minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki z LPR, prezydent miasta Paweł Adamowicz w ogóle się tym zainteresował i zadeklarował jakieś fundusze.

Problem ten dotyka również innych miast na Pomorzu…
– Tak, to prawda. Zamek malborski przez większą część jego historii był w polskich rękach jako jeden z głównych arsenałów Rzeczypospolitej, rezydencja wojewody pomorskiego, jedna z rezydencji królów polskich, siedziba kolegium Jezuitów itd. Zasłynął m.in. z bohaterskiej obrony pod wodzą Jakuba Wejhera podczas potopu szwedzkiego, o czym wspomina w „Trylogii” Henryk Sienkiewicz. Tymczasem od kilkunastu lat odnosi się wrażenie, że polskie dzieje zamku są jakby usuwane w cień, a eksponuje się wyłącznie dzieje niemiecko-krzyżackie. Nie dość na tym, zamiast usuwać świadome zniekształcenia dokonane przez pruskich konserwatorów, którzy nie tylko starannie usunęli wszelkie ślady polskiej obecności na zamku, ale i świadomie zniekształcili jego architekturę, nadając jemu bardziej „germański”, brzydki wygląd, te zniekształcenia się utrwala i przywraca.
Gdyby nie ofiarność wspaniałego pana Daniela Czapiewskiego, pochodzącego ze starej kaszubskiej szlachty zaściankowej, który w Szymbarku stworzył Centrum Edukacji i Promocji Regionu będące kapitalnym pokazem i lekcją polskiego patriotyzmu i historii, zapewne nigdy byśmy się nie doczekali żadnej ekspozycji pokazującej dzieje bohaterskiej Tajnej Organizacji Wojskowej „Gryf Pomorski”.
Jakkolwiek władze hojnie rozdają różne ordery i inne odznaczenia, to jakoś nie słychać, aby uhonorowano nimi ostatnich żyjących przedstawicieli Polonii Wolnego Miasta Gdańska czy żyjących jeszcze weteranów „Gryfa Pomorskiego”.
Za to nie szczędzi się pieniędzy na tablice upamiętniające Niemców, w tym tak kontrowersyjną postać jak Guenter Grass.
Być może przyczyn takiego stanu rzeczy należy szukać w powojennych dziejach utworzonej w roku 1935 przez Alberta Forstera polskojęzycznej grupy gestapo, wokół której nadal panuje zdumiewająca zmowa milczenia. Pani Zofia Lis, córka wybitnego działacza przedwojennej gdańskiej Polonii Jana Winieckiego, jeszcze w połowie lat 70. mówiła, że dawni polscy gdańszczanie są nadal szykanowani i prześladowani przez byłych gestapowców zajmujących wysokie stanowiska. Poza tym ruch oporu na Pomorzu Gdańskim tworzyli działacze Stronnictwa Narodowego, co też jest jakby nie w smak kręgom demoliberalnym. W efekcie tylko niektóre kościoły, jak kościół św. Brygidy w Gdańsku i św. Jacka w Słupsku, są prawdziwymi sanktuariami pamięci narodowej.

W samym Gdańsku pomniki upamiętniające bohaterstwo polskich żołnierzy powstały jeszcze przed rokiem 1989. Dlaczego obecnie ich się nie stawia?
– Zapewne z takich samych powodów, dla których się zaciera lub wręcz fałszuje polskie karty dziejów Pomorza, o czym swego czasu mówił były poseł dr Feliks Pieczka. Z jednej strony mamy euroentuzjastów, którzy nie chcą „razić” uczuć odwiedzających Gdańsk Niemców. Z drugiej – spadkobierców wspomnianej złowrogiej polskojęzycznej grupy gestapo, którzy jeszcze nie tak dawno wodzili rej nawet w ZBOWiD. Dość wspomnieć Alojzego P., który przez lata uchodził za wybitnego działacza gdańskiej Polonii, a o którym zachował się raport słynnego mjr. Żychonia z polskiego wywiadu, że „jest to wyjątkowo niebezpieczny agent Gestapo”. Jeżeli pewien pan ma czelność na internetowej stronie napisać, że dla niego „miano Polaka to obelga” i ten człowiek jest aktywnym działaczem ZKP, to trudno się pewnym zjawiskom dziwić.
Jedyny pomnik upamiętniający ruch oporu na Kaszubach stoi na Złotej Górze przy Brodnicy Górnej. Jest tak koszmarny i o tak dwuznacznej politycznej wymowie, że kombatanci bezskutecznie żądają jego zmiany. Za to tylko desperacka akcja gdańskiego ZChN uratowała krzyż postawiony w miejscu śmierci twórcy i pierwszego dowódcy „Gryfa Pomorskiego” por. Józefa Dambka i sprawa ta do tej pory nie jest zakończona.

Budzi zaniepokojenie fakt, iż w wielu miejscowościach Pomorza Zachodniego, np. Winnikach koło Węgorzyna, restauruje się i odbudowuje pomniki ku czci żołnierzy Wehrmachtu. Mało tego, w parku „Dolina Miłości” w Zatoni Dolnej wciąż stoi ogromny głaz z napisem: „Deutschland, Deutschland über alles in der Welt”. Jak Pan to skomentuje?
– Sam jestem inicjatorem akcji zebrania w jedno miejsce niszczejących grobów żołnierzy niemieckich porozrzucanych po sopockich lasach i pisałem o tym do lokalnego pisma „Riwiera”. Tym bardziej że wielu z nich to byli Kaszubi – Polacy wcieleni do Wehrmachtu. Groby i cmentarze należy szanować. Ale pozostawianie pomników, o jakich pan redaktor mówi, to już jawny skandal, obciążający zarówno lokalne, jak i wojewódzkie władze. Wydaje mi się, że często gęsto mamy do czynienia z prymitywną chciwością i kryją się za tym pieniądze niemieckie lub zamiar przyciągnięcia niemieckich turystów. Takie same zjawiska miały miejsce na Mazurach z pomnikiem Bismarcka. Obowiązkiem władz jest położyć kres takim antypolskim poczynaniom.

Dlaczego na zabytki niepolskiego pochodzenia nie żałuje się pieniędzy, czego przykładem może być postawienie za blisko dwa miliony złotych kopii pomnika Colleoniego na szczecińskim placu Lotników, a nie troszczy się zbytnio o polskie monumenty? W tym samym mieście stoi pomnik Kornela Ujejskiego z ułamaną kartą „Chorału”…
– W tymże samym Szczecinie w ostatniej chwili dzięki akcji LPR uratowano cenną pamiątkę historyczną z okresu tak zwanej repatriacji. Sądzę, że za poczynaniami, o których pan redaktor mówi, kryją się euromaniacy lub wręcz sprzedawczyki gotowi zrobić wszystko za niemieckie pieniądze. Nie tak dawno wydano w Polsce „naukową” pracę mającą udowodnić, że w Bydgoszczy w roku 1939 hordy żądnych krwi polskich bandziorów mordowały pokój miłujących Niemców. U nas się szykanuje wydawnictwa narodowe, a jednocześnie toleruje ewidentnie antypolskie książki i najwyższy już czas, aby położyć temu kres.
Nie ma żadnego powodu, aby zacierać niemieckie karty dziejów Pomorza, byle tylko nie wybielać niemieckich zbrodni. Może i słusznie się honoruje zasłużonych niemieckich prezydentów Szczecina, ale tylko głębokie oburzenie i niesmak wzbudza fakt, że jednocześnie zupełnie się zapomina o tak zasłużonych dla tych ziem postaciach, jak pierwszy powojenny burmistrz Stargardu Szczecińskiego, który ryzykując, że znajdzie się w ubeckim więzieniu, uratował bezcenny, także dla światowej kultury, tamtejszy kościół Mariacki.
Można i trzeba odnawiać wartościowe pomniki z czasów niemieckich, ale odnosi się wrażenie, że jednocześnie zaczyna usuwać się w cień polskie karty dziejów Pomorza. W Słupsku nikt do tej pory nie pomyślał, aby upamiętnić godnym pomnikiem postać Kaźka Słupskiego, niedoszłego króla Polski. Przeciwko takim postawom protestuje coraz więcej osób, jak bardzo energiczna pani Jadwiga Gosiewska z Darłowa, nosząca się z zamiarem utworzenia organizacji, która zajmie się ratowaniem i promocją polskich pamiątek historycznych na tych ziemiach.

Czy zwiedzający Muzeum Miasta Sopotu w willi Claaszena muszą odnosić mylne wrażenie, że Sopot był zawsze niemieckim miastem, tzw. urdeutsche stadt? Próżno tam bowiem szukać informacji o prawdziwych dziejach Sopotu czy o przedwojennej sopockiej Polonii…
– Do tej pory w Muzeum Miasta Sopotu nie ma nawet cienia wzmianki o polskich kartach historii tego miasta i nikt nie pomyślał, aby w mieszczącej muzeum willi upamiętnić postać twórcy polskiej gospodarki morskiej, inżyniera Eugeniusza Kwiatkowskiego, który po wojnie mieszkał w tym budynku jako delegat rządu do spraw zagospodarowania Wybrzeża, czy utworzyć stałą ekspozycję poświęconą dziejom i męczeństwu przedwojennej sopockiej Polonii.
Ale – gwoli rzetelności – warto wspomnieć o wyjątkowo patriotycznie obchodzonym w Sopocie święcie 11 Listopada w asyście żołnierzy Morskiego Batalionu w historycznych mundurach, którzy w nocy z 1 na 2 września 1939 r. śmiałym atakiem wdarli się do Sopotu. Należy także z najwyższym uznaniem przyjąć zamysł postawienia w Sopocie pomnika Żołnierzy Wyklętych. Tylko bardzo istotne jest pytanie, komu tę inicjatywę zawdzięczamy?!

A dlaczego zignorowano postulaty, aby nowy most wantowy w Gdańsku nazwać imieniem majora Szendzielarza „Łupaszki”, a także aby w odkrytych niedawno kazamatach ubeckich przy ul. Kurkowej, gdzie katowano i mordowano setki polskich patriotów, otworzyć Izbę Pamięci Narodowej?
– Szczególnym skandalem jest, że wyrzucono do kosza wniosek, aby zamaskowane po roku 1956 i niedawno odkryte dawne kazamaty UB przy ul. Kurkowej – miejsce kaźni i śmierci wielu polskich patriotów – zamienić w miejsce pamięci narodowej. Ale – podkreślam – genezy takiego postępowania należy szukać w powojennych dziejach polskojęzycznej grupy gestapo, która po wojnie wznowiła dawną „braterską” współpracę z NKWD i UB, jeszcze do niedawna mając znaczące wpływy.

Czy to prawda, że mało brakowało, aby na reprezentacyjnym skwerze Kościuszki w Gdyni stanął monument upamiętniający ofiary „bałtyckich tytaników”, czyli niemieckich „turystów”, którzy przybyli na Pomorze Gdańskie we wrześniu 1939 z tzw. wizytą przyjaźni, a także planowano w Pomorskim Katyniu – Lasach Piaśnickich, umieścić pamiątkową tablicę ku czci pomordowanych tam… Niemców?
– Tak, to prawda. Są to poczynania na poziomie osławionej pani Eriki Steinbach, które pod pretekstem chrześcijańskiego miłosierdzia mają zrównać kata z ofiarą. Nawet „Rotę” pierwotnie chciano wyeliminować w Gdańsku z programu ratuszowego carillonu w ramach „pojednania” z Niemcami. Po zajadłej walce, głównie dzięki postawie zasłużonego dla miasta prof. Andrzeja Januszajtisa i gdańskiego ZChN, „Rota” jest jeszcze wygrywana w południe.

Dziękuję Panu za rozmowę.

www.naszdziennik.pl