– za „Polonia Christiana” – PCh24.pl :
Polscy wysiedleni bez zadośćuczynienia
Rozmowa z Benedyktem Wietrzykowskim
Gdynia jako miasto rozwinęło się w okresie Drugiej Rzeczypospolitej. Wybudowano port, mający zapewnić Polsce dostęp do morskich szlaków, powstała baza marynarki wojennej. W 1939 roku miasto liczyło 127 tys. osób. Jaki odsetek ludności stanowili wtedy Niemcy?
– Niemcy nie stanowili wówczas żadnego odsetka, a jeśli już, to jakieś promile. Obok znajdowało się Wolne Miasto Gdańsk z Sopotem, gdzie byli znaczną częścią społeczeństwa i rządzili po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. Przysłany został do miasta gauleiter Albert Forster, ograniczono prawa Polakom. Niemcom nie zależało na Gdyni, przez przejścia graniczne z Wolnym Miastem Gdańskiem można było swobodnie przechodzić i nikt nie robił problemów. Dlatego też o rodowitych Niemcach w Gdyni nie można mówić. Jeśli już, to warto wspomnieć o zniemczałych Polakach, którzy tuż przed wojną współpracowali z Niemcami i przygotowywali im grunt do panowania na tych ziemiach.
Drugiego września 1939 r. w miejscowości Sztutowo powstał niemiecki obóz koncentracyjny Stutthof. Gdynia została zajęta przez wojska niemieckie 14 września 1939 r. Kto trafiał do tego obozu koncentracyjnego?
– Przed wojną zostały przygotowane tak zwane listy proskrypcyjne, przygotowane przez „piątą kolumnę”. Eksterminacji zostali poddani księża katoliccy, nauczyciele, lekarze, oficerowie w stanie spoczynku, urzędnicy, kupcy, posiadacze ziemscy, prawnicy, pisarze, dziennikarze, pracownicy służb mundurowych, jak również członkowie organizacji i stowarzyszeń krzewiących polskość – przede wszystkim Polskiego Związku Zachodniego, Ligi Morskiej i Kolonialnej, Kurkowego Bractwa Strzeleckiego, Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Związku Strzeleckiego „Strzelec” oraz Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”.
Gdy 14 września do Gdyni wkroczyły wojska niemieckie, rozpoczęło się wyłapywanie mężczyzn. Szacuje się, że w trakcie akcji, do 17 września, aresztowano wtedy około 4 000 osób. Przetrzymywano je w kinach, kościołach, domach emigracyjnych (budynkach, w których kwaterowano przed wojną Polaków wyjeżdżających do Ameryki Północnej czy Południowej). Najpierw stali się oni zakładnikami – w związku z przyjazdem 17 września do Gdyni Adolfa Hitlera. W tym czasie zatrzymani byli weryfikowani przez Gestapo. Zależnie od stopnia zaangażowania społecznego kierowano ich albo do rozstrzelania w lasach Piaśnicy, albo do obozu koncentracyjnego Stutthof. Nieliczni zostali zwolnieni – byli to głównie ci, których nie obciążała zbytnio działalność przedwojenna, a byli konieczni do pracy w działach gospodarki komunalnej, tak aby Gdynia dalej mogła jako miasto funkcjonować. Ci, którzy mieli trafić do Stutthofu, trafiali do Nowego Portu, stamtąd do Victoria Schule, a następnie do obozu.
Martyrologia gdynian to także lasy w Piaśnicy.
– Ci, którzy mieli zostać rozstrzelani, trafiali najpierw do więzienia w Wejherowie. Rozstrzeliwania rozpoczęły się po 20 października 1939 r. i trwały do wiosny 1940 r. W pierwszych tygodniach w Piaśnicy zamordowano około tysiąca Polaków. Musieli oni sobie wykopać doły, w których ich później pogrzebano. Egzekucje odbywały się w dzień i w nocy. To jest taka nasza Golgota, nasz Katyń Pomorza.
Jedenastego listopada 1939 r., w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, w Piaśnicy zamordowano 314 osób, z czego 120 gdynian. Wśród nich była obecna błogosławiona – s. Alicja Kotowska ze Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek. Było również 34 kapłanów. W ów dzień dokonywano również mordów na ulicach pomorskich miast, na Oksywiu pozbawiono życia między innymi dziesięciu młodych Polaków.
Z dziećmi w lasach Piaśnicy się nie patyczkowano. Nie zabijano ich strzałem z pistoletu, ale roztrzaskiwano im główki o drzewa. Ich szkielety można było jeszcze znaleźć w latach 1945-1947.
Wreszcie Gdynię niemieckie władze okupacyjne postanowiły uczynić niemieckim miastem, wysiedlając ponad 80 procent przedwojennej ludności. Jaki przebieg miały te wysiedlenia?
– Zapowiedź wysiedlenia była nagła i raptowna, niespodziewana. Oficjalnie zaczęły się 15 października 1939 r. Wcześniej niektórzy, widząc co się dzieje, starali się opuścić Gdynię i udać do rodziny w głąb Polski. Były też wcześniejsze wypędzenia Polaków – można je nazwać „dzikimi”.
Niemieckie władze na plakatach informowały, że „dla bezpieczeństwa policyjnego ludność polska opuści w najbliższym czasie miasto Gotenhafen, o ile nie posiada pozwolenia na pobyt ze strony policji bezpieczeństwa lub Prezydenta Policji. Osoby te otrzymały specjalne wykazy. Odrębne wnioski o zezwolenie na pobyt są bezcelowe”. Do grudnia 1939 r. wysiedlono z Gdyni ponad 50 tysięcy Polaków. Łącznie naszych rodaków wysiedlono blisko 100 tysięcy.
Podstawiano pociągi towarowe – bydlęce wagony i ładowano do nich polskie rodziny. Kierowano je do Generalnej Guberni poprzez Toruń i Radom.
Dzieci, których wygląd wskazywał na nordyckie pochodzenie, były odbierane rodzicom i umieszczane w niemieckich rodzinach.
Co można było ze sobą zabrać?
– Żywność na okres podróży – ale nie określono, ile dni ta podróż będzie trwała. Można też było zabrać bagaż ręczny nieprzekraczający 20 kilogramów na osobę. Wyobraźmy sobie matkę z czwórką dzieci. Ojciec czy to zginął na wojnie, czy był w stalagu lub oflagu. Miała prawo wziąć ze sobą 100 kilogramów. Czy ta kobieta dałaby radę z czwórką małych dzieci tyle wziąć?
Gdzie trafił Pan wraz ze swoją rodziną?
Urodziłem się w kwietniu 1939 r. i byłem jeszcze w beciku. Siostra miała dwa lata. Rodzice prowadzili przed wojną sklep kolonialny i byli w trakcie budowy fabryki cukierków i czekoladek. Byli młodzi i pełni inicjatywy. Pochodzili z Wielkopolski, władali dobrze językiem niemieckim.
Ojciec ukrywał się w lesie, ponieważ uciekł z transportu zakładników. Nas wywieziono samochodem ciężarowym 15 października. Jechał z nami jeszcze mój kuzyn ze swoją matką, który przyjechał końcem sierpnia do Gdyni, bo miał rozpocząć naukę w Szkole Morskiej. Gdy dojechaliśmy w okolice Warszawy, Niemcy dostali rozkaz zostawienia nas na drodze i mieli udać się w kierunku Poznania. Mama – znając język niemiecki – przekupiła kierowców i zawieźli nas do miejscowości Krobia, skąd mama pochodziła i gdzie mieszkała część jej rodziny. Kilka dni wcześniej, 21 października, Niemcy rozstrzelali tam piętnastu Polaków, w tym również członków rodziny mamy.
Czy wysiedlono tylko mieszkańców Gdyni, czy też wysiedlenia dotknęły wtedy mieszkańców innych polskich miast na Pomorzu Gdańskim?
– Wysiedlano także rolników-Kaszubów z małych miejscowości, którzy nie chcieli przyjąć niemieckiej listy. Wysiedlenia te dotknęły szczególnie południe Pomorza Gdańskiego. Historycy podają różne liczby wysiedlonych Polaków, między 50 a 100 tysięcy w roku 1939.
Kogo osiedlono w opuszczonych mieszkaniach i domach?
– Podczas okupacji z różnych stron Europy przybyło na Pomorze około 130 tysięcy Niemców, w tym 57 tysięcy z Europy Wschodniej. Osiedlano przede wszystkim Niemców z krajów nadbałtyckich oraz innych obszarów anektowanych przez ZSRR, np. Besarabii. Mieszkania w Gdyni były niezbędne dla kadry niemieckiej marynarki wojennej Kriegsmarine.
Znana jest rola nastawionej antypolsko Eriki Steinbach, przewodniczącej Związku Wypędzonych w Niemczech. Urodziła się w 1943 r. w Rumii. Matka została przysłana tam z Berlina do pracy w biurze, ojciec – podoficer Luftwaffe – służył na tamtejszym lotnisku. Jedna z wersji mówi, że rodzina ta mieszkała w domu, z którego wysiedlono Polaków, inna wersja z kolei podaje, że wynajmowali mieszkanie. Faktem jest, że z powodu zbliżającego się frontu w styczniu 1945 r. matka z półtoraroczną Eriką i jej trzymiesięczną siostrą opuściły Rumię. Czy Erika Steinbach ma prawo do nazywania siebie wysiedloną?
– Erika Grote nie została przysłana z Berlina, tylko przyjechała za swoim przyszłym mężem, Wilhelmem Karlem Hermannem. Prawdziwa jest ta wersja, że mieszkali w domu, z którego wysiedlono Polaków, rodzinę Raulinów. Niemożliwe było wtedy, żeby Niemcy wynajmowali mieszkanie u Polaków. Polacy byli obywatelami niższej kategorii i nie mogli przyjmować pieniędzy od Niemców.
Erika Steinbach nie ma żadnego prawa do nazywania siebie wysiedloną. Jest ona uciekinierką, ponieważ nikt jej z tych terenów nie wysiedlał, mało tego, mieszkali w domu wysiedlonych Polaków, a na dodatek uciekli przed zbliżającą się ofensywą sowiecką.
Jak by Pan scharakteryzował pracę, którą wobec Polski i w imię zafałszowania historii wykonuje Erika Steinbach?
– To, co robi Erika Steinbach, jest jednym wielkim kłamstwem. Dziwię się, że tej jej działalności pomaga nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Nie staje ono na wysokości zadania, do którego zostało powołane.
Jest Pan prezesem Stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych. Jaki cel ono sobie stawia?
– Długo nie mogliśmy uzyskać zgody sądu na zarejestrowanie. Nastąpiło to dopiero w 1998 r. na skutek interwencji niektórych polityków i hierarchów kościelnych.
Celem naszego Stowarzyszenia jest przede wszystkim ujawnienie losów gdynian wysiedlonych przez Niemców podczas wojny w latach 1939-1945, gromadzenie dokumentów, pamiątek, wiarygodnych życiorysów, wspomnień, mówiących o martyrologii wysiedlonych z Gdyni jej mieszkańców. Jako cel stawiamy sobie także dokumentowanie strat osobowych i materialnych mieszkańców Gdyni związanych z masową akcją wysiedleń. Pragniemy pokazać ludobójcze sposoby niszczenia narodu polskiego i rabunek państwa polskiego dokonywany przez Niemców.
Organizujemy konferencje popularnonaukowe, poświęcone zagadnieniom związanym z wysiedleniami gdynian w czasie wojny. W 2001 r. staraniem naszego Stowarzyszenia i decyzją Rady Miasta Gdyni jeden z placów otrzymał nazwę „Plac Gdynian Wysiedlonych”. W 2014 r. stanie pomnik upamiętniający fakt wysiedleń ludności cywilnej narodowości polskiej przez okupanta niemieckiego z pogwałceniem Konwencji Haskiej.
Od czasu powstania Stowarzyszenia ankiety i deklaracje członkowskie złożyło około 750 osób. Stan aktualny to 400 osób. Nie jesteśmy w stanie monitorować na bieżąco ilości członków Stowarzyszenia, ponieważ zamieszkują oni w różnych zakątkach Polski, a także poza jej granicami.
Najstarszy członek Stowarzyszenia, który aktywnie uczestniczy w pracach, skończył niedawno 95 lat. Do dnia dzisiejszego ofiary wysiedleń nie otrzymały zadośćuczynienia moralnego ani materialnego ze strony rządzących naszym krajem ani byłych okupantów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Kajetan Rajski
– za „Polonia Christiana” – PCh24.pl