Dziennikarstwo w czasach dzisiejszych przeżywa niezwykły rozkwit i chociaż na rynku prasowym w istocie działa niewielu wydawców, to na brak tytułów narzekać nie możemy.
Dzieje się tak ponieważ, tak na przykład, der „Dziennik” posiada szereg wydań i mutacji regionalnych, podobnie jak „Gazeta Wyborcza”, i w ten sposób swoją produkcją zalewają właściwie cały kraj. Takich koncernów medialnych, z reguły będących własnością kapitału obcego, jest zaledwie kilka, ale swoją produkcją zapewniają utrzymanie wielu zbieraczom makulatury. Zatrudniają też liczną armię dziennikarzy, którzy prześcigają się w dostarczaniu „na łamy” co bardziej sensacyjnych wiadomości, bo ponoć sensacja się dobrze sprzedaje. Ale sensacyjnego towaru w końcu zaczyna brakować, więc „pomysłowi” dziennikarze na owe sensacyjne wiadomości – polują z nagonką.
Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych miało okazję doświadczyć takiego „polowania z nagonką” kiedy to do naszego stowarzyszenia zadzwonił dziennikarz z „Dziennika Bałtyckiego”, redaktor Sadurski z regionalnej mutacji niemieckiej gazety „Dziennik”, z zapytaniem czy stowarzyszenie planuje wystawienie pikiety z okazji Mszy Świętej, jaka miała się odbyć w intencji potopionych niemieckich uciekinierów, którzy zginęli na niemieckich okrętach (niemieckie statki transportowe uzbrojone w jakąkolwiek broń to w istocie okręty wojenne, a nie statki handlowe) storpedowanych w 1945 roku przez radzieckie okręty wojenne. Zdumiony nieoczekiwanym pytaniem prezes naszego stowarzyszenia odpowiedział, że niczego takiego nie planujemy, a w dodatku to przecież każdemu wolno modlić się za ludzi, którzy zginęli niezależnie od wszelkich okoliczności, tak przynajmniej my Polacy, wysiedleni niegdyś przez Niemców gdynianie, rozumiemy naszą wiarę chrześcijańską. Wśród zgromadzonych właśnie na cotygodniowym zebraniu naszych członków – a rozmowa ta była nagłośniona, tak że wszyscy słyszeli jej przebieg – słyszało się głosy, że tym bardziej należy się za nich modlić, gdyż w przeważającej większości byli to najeźdźcy, którzy na sumieniu mieli to i owo, a wystawianie pikiety protestacyjnej w takiej sytuacji byłoby niegodziwością.
Po tych wyjaśnieniach rozmowa się zakończyła, a dowcipny „Dziennik Bałtycki” – zdementował wiadomość w kolejnym wydaniu, że jakoby stowarzyszenie miało pikietować, ale że pikieta się nie odbędzie. To się nazywa finezja dziennikarska – dać do zrozumienia, że „coś miało być, ale nie wyszło”. „Gdzieś dzwonili, nie wiadomo gdzie, ale może ktoś zasłabł?” – i tak poszła wieść wśród czytelników.
Nic więc dziwnego, że odezwał się „stały czytelnik”, któremu „zrobiło się wstyd”! Jak ów lis, który „już był w ogródku, już witał się z gąską”!
„Stałemu czytelnikowi z Gdyni” coś się chyba pomyliło, ponieważ ma pretensję zarówno do Stowarzyszenia Gdynian Wysiedlonych, jak i do Powiernictwa Polskiego za to, że – nie upamiętniły one wmurowaniem jakiejś płyty pamiątkowej zatopienia niemieckich uciekinierów, którzy potopili się na skutek storpedowania ich przez radziecką flotę wojenną. Winą tą obarcza także władze polskie – rzecz zupełnie kuriozalna i chyba by należało ją odnotować w jakiejś księdze rekordów nonsensu, aby naród i państwo napadnięte i w okrutny sposób mordowane miały wystawiać pamiątkowe pomniki, czy wmurowywać tablice swym prześladowcom, których na szczęście już przepędzono! A dodać tu trzeba, że jakoś nie słychać aby Niemcy chcieli wystawić pomnik więźniów Stutthofu, którzy setkami ginęli w czasie marszu śmierci w 1945 roku, a także tym więźniom, którzy drogą morską na barkach byli przez swych oprawców ewakuowani do Niemiec. W jednym takim rejsie płynęło w ten zimowy mroźny czas trzydzieści niemowląt, które przyszły na świat w obozie. Rejs ten przeżyło tylko kilkoro tych małych więźniów Stutthofu.
Zupełnym natomiast skandalem jest porównanie przez owego „czytelnika” zatopienia niemieckich okrętów z uciekinierami do morderstwa dokonanego przez Sowietów na polskich oficerach w Katyniu. Za to już odpowiada redakcja „Dziennika Bałtyckiego”, która zamieściła na swych łamach ów nieszczęsny anonim i która nie zawahała się ten w końcu nie podpisany list opublikować. Nawet jeśli jakaś obca gazeta w języku tubylczym wydaje swój tytuł, to powinna zachować elementarne poczucie przyzwoitości i nie obrażać czytelników.