W gdyńskim kościele ojców redemptorystów w Gdyni na ulicy Portowej odsłonięto ostatnio tablicę upamiętniającą zatopienie niemieckich okrętów, które w styczniu 1945 roku przewoziły z portu w Gdyni (wówczas przemianowanej przez Niemców na Gotenhafen) niemieckich uciekinierów z dawnych Prus Wschodnich i z Pomorza. Byli to niemieccy dygnitarze partyjni i policyjni, ich rodziny, lub rodziny niemieckich oficerów, a także znaczna część zaokrętowanych to byli niemieccy żołnierze, marynarze u-botów.
Przeciwko temu wyjątkowemu wyróżnieniu, jakie spotkało w ten sposób niemieckich oprawców, którzy uciekali przed odpowiedzialnością za swe zbrodnie protestuje Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych, a więc reprezentacja około stu tysięcy gdynian wysiedlonych w 1939r z Gdyni, jej budowniczych, z których wielu nie powróciło do swego miasta po wojnie, gdyż zmarli w czasie transportów wagonami bydlęcymi w szczególnie okrutnych warunkach jesieni i ostrej zimy 1939 i 1940 roku. Wielu z nas zginęło w wyniku wyniszczającej pracy niewolniczej u Niemców, a także w obozach, a nawet zamordowanych przez bandy UPA, gdyż Niemcy ze swymi sojusznikiem, Związkiem Radzieckim, dokonali wówczas wymiany wołyńskich Niemców na Polaków pochodzących z dawnych Kresów, a wysiedlonych z Gdyni i innych polskich miast wcielonych do Rzeszy.
Gdynia – piękne nowoczesne miasto – została zagrabiona przez okupanta, a nasze mienie zagarnięte, w dużej mierze przez tych zdrajców narodu polskiego, którzy podpisali niemiecką listę narodowościową i pozostali w mieście. Oni byli pierwsi w mieszkaniach swych polskich sąsiadów, których wypędzili. Po wojnie w 1945 roku w dużej części zostali zrehabilitowani i przywrócono im obywatelstwo polskie. W żaden sposób nie odpowiadali za swą zdradę i rabunek polskiego mienia. Zasilili wówczas szeregi nowych władz komunistycznych. Niemcy powinni pamiętać kto rozpętał II wojnę światową napaścią na Polskę, która po zaborczej niewoli mozolnie odbudowywała swe państwo i gospodarkę. Gdyby nie zbrodnicza wojna wywołana przez Niemcy to Polska byłaby dziś kwitnącym krajem.
Dziękujemy panom posłom PiS, Andrzejowi Jaworskiemu i Zbigniewowi Kozakowi za to, że wyrazili swoją opinię na temat owej niefortunnej tablicy, która w naszej także opinii powinna zostać usunięta i umieszczona na przykład w którymś niemieckim kościele któregoś portowego niemieckiego miasta. Byłaby ona wówczas przypomnieniem kolejnym pokoleniom niemieckich obywateli, że kara za zbrodnię najczęściej dosięgnie jej sprawców. W napisie na tej tablicy winien znaleźć się także w jakiejś formie wyraz ekspiacji za dokonane w Polsce liczne masowe zbrodnie, między innymi przez tych zatopionych niemieckich uciekinierów.
Szanując integralność kościoła ojców redemptorystów w Gdyni i mając w pamięci wiele dobrego ze strony zgromadzenia ojców redemptorystów z którym wcześniej się spotkaliśmy – trudno nam jednak zrozumieć decyzję o umieszczeniu owej tablicy w polskim kościele. Ci którzy zginęli zatopieni na Gustloffie i innych niemieckich okrętach, a były to okręty, bowiem były uzbrojone i pełniły służbę w niemieckim wojsku ewakuującym się do Niemiec – to nie byli ludzie morza, jak zwykło się mówić o ludziach zawodowo związanych z uprawą morza. Powtarzamy – to byli po prostu niemieccy zbrodniarze uciekający przed odpowiedzialnością za swe zbrodnie. Warto w tym kontekście przypomnieć rozgrywający się mniej więcej w tym samym czasie dramat więźniów KL Stutthof, którzy zbrodniczą decyzją niemieckiej komendantury byli pędzeni w „marszu śmierci” kilkoma drogami na Zachód, przy czym wielu z nich ginęło z głodu, chorób, mrozu, a wreszcie mordowanych strzałem w tył głowy gdy nie nadążali za kolumną. Były to tysiące ofiar. Część więźniów, a także więźniarek z małymi dziećmi, w transporcie tym było także 30 niemowląt, zostali ewakuowani drogą morską barkami do portów niemieckich. W czasie tego „rejsu śmierci” wielu z nich zmarło lub zostało zamordowanych i wyrzuconych do morza, niekiedy byli to ludzie jeszcze żywi lecz chorzy i skrajnie wycięczeni. Z owych niemowląt tamtego „rejsu śmierci” przeżyło tylko dwoje lub troje. Może jako świadkowie tamtej okrutnej historii jeszcze żyją. Szkoda, że nie ma na murach którejś gdyńskiej świątyni tablicy upamiętniającej tamte zdarzenia, wśród ofiar byli także gdynianie, jak harcmistrz Benedykt Porożyński, który marszu śmierci nie przeżył. Wydaje się, że przy podejmowaniu decyzji o zawieszeniu tablicy zabrakło roztropności i pamięci o faktach historycznych.
Stowarzyszenie Gdynian Wysiedlonych – dziś ludzie powyżej siedemdziesiątego roku życia, często i po osiemdziesiątce czy nawet wkraczający już w kolejną dekadę życia nie mają obowiązku, ani możliwości pilnować tego, co się dzieje w polskich sprawach nim one oficjalnie zaistnieją. Nikt nas nie pytał o opinię na temat owej tablicy, chociaż pośrednio nasz stosunek do tych upamiętnień powinien być znany nie od dziś. Więc tłumaczenie, że nikt wcześniej nie protestował nie jest na miejscu. W polskiej tradycji niepodległego narodu nie ma zwyczaju stawiania pomnika najeźdźcom. Tak jest od pokoleń.
Od klubu PiS oczekiwalibyśmy takiej właśnie roztropności i głębokiej refleksji zanim PiS „odetnie się” od posłów, którzy wiedzą kogo reprezentują w Parlamencie, wiedzą że reprezentują swoich wyborców i mają także wiedzę historyczną i poczucie patriotyzmu.